September 03, 2015

Sprintem przez Salwador i Honduras.

Długo i poważnie się zastanawiałam nad moimi kolejnymi krokami. Chciałam też sobie pobyć dłużej w odwiedzanych miejscach, poczuć, jak się tam naprawdę żyje. Po raz pierwszy użyłam więc workawaya - znalazłam wolontariat w Nikaragui, więc przez Salwador i Honduras musiałam przejechać jak najszybciej. Bo wtem! Zostały mi tylko 2 miesiące! Zastanawiałam się też na Hondurasem, i zrezygnowałam z zatrzymywania się tam. Oczywiście później spotkałam mnóstwo ludzi, którzy mówili, że jest spoko, i że super. Więc żałowałam. Będę musiała wrócić! :)
Salwador przejechałam w 3 dni. Wzdłuż brzegu, prawie że. I było fajnie, też będę musiała tam wrócić! :)
Podróż trwała 3 dni przez taki mały kraik, bo zdecydowałam się jechać chicken busami od miasteczka do miasteczka. To zawsze jest fajniejsze, niż 1-2 wielkie, klimatyzowane autobusy bez klimatu. No i AŻ tak mi się nie spieszyło! 
Gdzieś po drodze, na rozstaju zrobiłam sobie selfie, a co! Na głowie mam bluzę, bo znowu zgubiłam czapkę, jakieś 2 godziny po tym, jak kupiłam nową, jeszcze w Gwatemali...
Droga była bardzo malownicza, widoki piękne, szkoda tylko, że pora sucha. Zielone byłoby jeszcze ładniejsze. ;) Po drodze jadłam różne lokalne przekąski, które, jak wszędzie w Ameryce Środkowej, sprzedawane były w autobusach przez sprzedawców z mijanych miasteczek.
Na obiad zatrzymałam się w La Libertad, najpopularniejszym kurorcie na wybrzeżu. Piękna promenada, knajpki obok, mariachis... i oczywiście ryby i owoce morza popite lokalnym zimnym piwem. :)
W końcu udało mi się przejechać jakieś 3/4 kraju, zanim dopadła mnie noc. W przewodniku Lonely Planet  jest wzmianka o hostalu w El Transito, ale niesety w praktyce juz dawno go tam nie ma. Musiałam szukać motelu przy głównej drodze, który ani nie był tani, ani nie miał piwa. I nie było wokół absolutnie nic, co można byłoby obejrzeć, zwiedzić, popatrzeć na. Był za to pan recepcjonista/ochroniarz z wielkim shotgunem, który odradzał spacery poza hotelem w nocy...
Za to rano zjadłam pyszne lokalne śniadanie w przydrożnej knajpce, jak zwykle z mnóstwem jajek, plantanów, awokado, sera, fasoli i tortilli. Planowałam dotrzeć do El Cuco, miasteczka, w którym podobno można znaleźć łódź, którą można przepłynąć Zatokę Fonseca do Potosi w Nikaragui, omijając Honduras. Transport taki organizowany jest przez hostel Tortuga Verde. Gdzie plaża jest jak widać:
W hostelu mieszka mnóstwo ludzi i zwierząt:
Zachody słońca, jak to zwykle nad morzem/oceanem, malownicze:
W tych pięknych okolicznościach przyrody odbyłam tez pierwsza w życiu lekcję surfingu, i nawet udało mi się poczuć, jak to jest, gdy złapie się falę. Niestety, oczywiście nie udało mi się wstać, falę łapałam w kucki. :D
Dzień, wieczór i noc były bardzo miłe i sympatyczne, mnóstwo backpackerów, historii i piwa, dobre jedzenie i towarzystwo. Niestety, łódź mogła nas zabrać jedynie za 2 dni. Więc z żalem, żegnając się czule z wybrzeżem, skoroświt udałam się w dalszą podróż lądem i, oczywiście, chicken busami.
Do granicy dotarłam całkiem wcześnie, na tyle, żeby zdążyć na busika, który zabrał mnie do kolejnej granicy, nie zatrzymując się po drodze nigdzie. Ten kawałek Hondurasu między Salwadorem, a Nikaraguą jest dość wąski, więc cała podróż, mimo strasznych dziur w jezdni, zajęła nam 4 godziny. Jakąś godzinę spędziłam w przygranicznej wiosce, czekając na odjazd busika. Byłam jedyną turystką w okolicy. Honduras przez okno samochodu wyglądał dokładnie tak samo, jak wszystkie inne kraje na wybrzeżu Pacyfiku. Jednak zła fama sprawiła, że podróż była stresująca... nie czułam się komfortowo.
Gdy w końcu przekroczyłam kolejną granicę, było już dość późno. Chicken bus nie zabrał mnie prosto do Leon, musiałam się przesiadać w Chinandega. Jak dotarłam do Leon było już ciemno, a ja byłam na tyle zmęczona, że dałam się oszukać rykszarzowi. Niech mu tam będzie na zdrowie. ;)


No comments: