September 03, 2015

Ostatnie przygody w Gwatemali.

Przyznaję się: uciekłam z Xeli. Nie wytrzymałam zimna. No nie dało się i już! Ale po 3 tygodniach lekcji hiszpańskiego byłam już uzbrojona w narzędzie nie-do-przecenienia. Język! Tak bardzo łatwiej, tak bardzo lepiej jest podróżować, kiedy można zagadać do ludzi wokół! zwłaszcza tak sympatycznych, jak Gwatemalczycy. :)
Z Xeli pojechałam nad jezioro Atitlan. Najpierw do San Pedro La Laguna. Joga, hipisi, chabad. Wąskie dróżki między budynkami i krzakami, urocze knajpki w zaułkach. Pyszne jedzenie, piwo jak zwykle, zapach marihuany w powietrzu. I piękne widoki, ten poniżej z mojego okna:

A ten tutaj ze spaceru:
Jezioro się systematycznie powiększa i zatapia okolicę, w związku z tym wygląda ona miejscami postapokaliptycznie:
 Wszystko tam jest na luzie. Klientami baru mogą być wszyscy, z pitbulami włącznie! :)
W San Pedro jest totalnie tranquilo. Spokojnie. Można odpoczywać, bujać się w hamaku, podziwiać widoki. Poddawać się przeróżnym terapiom na wszystko, zarówno umysł i ciało. Próbowałam nawet leczyć nogę akupunkturą masażami i lokalną szamanką. Ale ponieważ do wszystkich leczących trzeba było dojść na piechotę, to jakoś słabo pomogło... ;) 
Oczywiście w jeziorze można pływać, wypożyczyć kajaki, można nawet nurkować! Można wybrać się na trekking na okoliczne wulkany. Ja wybrałam się kolejnego dnia do kolejnego miasteczka, w raczej wioski, San Marcos. Tam było jeszcze spokojniej i bardziej hipisowsko. A widoki jeszcze piękniejsze! :)
 Widok z hostelu położonego na samym brzegu. A poniżej olbrzymie śniadanie! :D
Takie uliczki są w San Marcos. W San Pedro zresztą były podobne. Oraz raz w życiu należy zrobić sobie zdjęcie w pełnym rynsztunku! :D
W San Marcos zostałam tylko jeden dzień, chociaż bardzo mnie kusiło, żeby tam zostać parę tygodni... odpocząć, wyciszyć się, przemyśleć to i owo. Może nawet wyleczyć w końcu kulasa... ale jednak pognało mnie dalej, jak zwykle. Tym razem już do granicy z Salwadorem. Do której nie udało mi się dotrzeć jednego dnia, musiałam więc przenocować w Chiquimulilla. Ale przez chwilę miałam nadzieję, że na rozstaju dróg uda mi się coś znaleźć:
Znalazłam jedynie najtańszy hotel i najtańszą knajpę w kraju! Następnego dnia przekroczyłam granicę, a ponieważ miałam już zarezerwowany wolontariat w Nikaragui, więc zamierzałam przejechać wzdłuż Salwadoru najszybciej, jak się da. Granica znajduje się na rzece, po jednej stronie jest Gwatemala, po drugiej Salwador. Pomiędzy brzegami kursują rikszarze, którzy za drobną opłatą wiozą, noszą plecak i przeprowadzają przez kolejne etapy granicznej biurokracji. Która jest tu czystą formalnością, Salwador nawet nie stawia stempli.

No comments: