Draakin

Draakin to ja (!), pod taka ksywką zna mnie część przyjaciół i znajomych. Dla innych jestem Agnieszką, a dla grona międzynarodowego Agą. Ksywka pochodzi z czasu studiów i zamiłowania do literatury fantasy i smoków. Bo "draakin" to smoczyca po niderlandzku. Tak się złożyło, że jak wymyślałam ksywkę, to akurat byłam zakochana w jednym takim Holendrze. No i zostało. ;)
Tu jestem ja w tropikalnym deszczu. Tropikalne deszcze są fajne, bo natychmiast moczą wszystko, ale nie powodują zamarzania:

Od wielu lat zajmuję się włóczeniem po świecie. Wszystko zaczęło się w dzieciństwie i przez rodziców. To ich zawsze gnało w drogę, głównie samochodem i z namiotem. Wtedy nie było łatwo wyjechać z Polski na wakacje, więc głównie włóczyliśmy się po rodzinnym kraju, czasem zahaczając o tzw. "demoludy". Wszystko było grane, góry, jeziora, rzeki, morze. Najbardziej lubiliśmy spędzać czas na łonie przyrody, zdecydowanie przedkładaliśmy opłynięcie jeziora kajakiem, niż zwiedzenie pobliskiego zamku, czy muzeum. Wtedy namioty były wielkie i ciężkie, knajpy rzadkie i ryzykowne, sprzęt turystyczny warzył parę ton, a samochód ledwo to wszystko mieścił. No, a przecież jeszcze towarzyszył naszej trójce pies! 
A potem też były czasy, że towarzyszyły mi psy. Tutaj Gucio i Maja, moja najukochańsza psia drużyna:
Przygód było mnóstwo, zostały wspomnienia, setki zdjęć i wewnętrzny przymus wyruszania w drogę w każdej wolnej chwili. I kierunek przestał być dla mnie ważny. Zupełnie tak samo podekscytowana czuję się wyruszając na wycieczkę rowerową w najbliższej okolicy domu, jak wsiadając do samolotu na drugi kontynent. Bo kiedy już jestem w drodze, to jestem totalnie szczęśliwa. Wtedy najbardziej czuję, że żyję. Z czasem tylko zmienił mi się styl włóczenia: coraz mniej szczegółowo planuję, a bardziej zdaję się na żywioł. Przedkładam "slow travel" nad gonitwę za zaliczaniem. Bardziej interesują mnie ludzie i przyroda, niż starożytne kupy kamieni. Chociaż niektóre kamienie są bardzo piękne, a historie z nimi związane niezwykle interesujące... więc na nie też zawsze znajdę czas. No i kuchnia! Kuchnia jest niezwykle ważną częścią każdej podróży w nieznane. Nie da się poznać lokalnej kultury, jeśli nie spróbuje się typowych smakołyków. I mimo, że od lat jestem wegetarianką, a ostatnio nawet weganką, to w czasie podróży idę na kompromis - próbuję prawie wszystkiego (oprócz owadów, tu jakoś nie mogę się przemóc...) i staram się też nauczyć to przyrządzać samodzielnie. Bo kolejną moją pasją jest gotowanie. I potem wymyślam takie fusion, że nie wiadomo, co to jest. Zwykle nie jest złe w smaku, ale z wyglądu raczej słabo, więc nie będzie foty. ;)
Skoro już napomknęłam o diecie (czy też filozofii), to muszę też wspomnieć o psach. Wszystkie zwierzaki są mi drogie, ale psy najbardziej. Zostałam nawet behawiorystką w ramach dokształcania się w dziwnych zawodach. Niestety w tej chwili nie żyję z psem ani żadnym innym zwierzakiem - życie powsinogi nie sprzyja, niestety. Ale pracuję nad rozwiązaniem tego problemu. :)
Tymczasem, jeśli tylko mogę, to pomagam różnym psiakom w różnych stronach świata. Jako wolontariusz pracuję z organizacjami ratującymi bezdomne zwierzęta, leczę bezdomniaki z traumy, przygarniając czasowo, albo opiekuję się zwierzakami znajomych. Tutaj taki właśnie tymczasowy bezdomniak, którego leczyłam z traumy na kajaku. Świetnie nam poszło, ma teraz cudowny dom i kochających człowieków!
<3 br="">
Powoli zamieniam się też w eko-terrorystkę, ale staram się nie terroryzować nikogo, oprócz siebie samej. Czasem mi nie wychodzi...
W wolnych chwilach toczę absurdalne Polaków rozmowy, popijając procentowym trunkiem, czytam, planuję podróże, pływam, czasem nawet biegam. Lubię też potańczyć. No i normalnie, jak każdy, robię setki bezsensownych rzeczy, które akurat sprawiają mi przyjemność. Zwłaszcza świetnie mi to idzie, kiedy zaplanuję napisać nową notkę na bloga...
Obecnie część czasu spędzam w Ghanie, czasem w innych krajach Afryki Zachodniej, zarabiając na włóczenie się w pozostałe miesiące. Staram się to dobrze zbalansować, średnio wychodzi mi pół roku w pracy, pół na włóczędze. Całkiem niezły wynik, jak sądzę. ;)

No comments: