Plany, plany, plany!
Powoli kończy się mój „job assignment” i zbliżają kolejne wakacje.
Ustaliłam już kierunek – wygląda na to, że świat hiszpańskojęzyczny mnie prześladuje
i co bym nie zrobiła, to zawsze ląduję gdzieś tam, wśród Latynosów. I to znowu
w Meksyku, przynajmniej na początku! Więc najpierw Meksyk, Sylwester, wybrzeże
karaibskie w towarzystwie mojego mężczyzny (w końcu! ;) ), potem dalej na
południe już sama, do Belize i Gwatemali. W Gwatemali, już w lutym, wsiadam na
łódkę i płynę na wyspy Bay w Hondurasie. Potem gdzie wiatr zawieje, Karaiby do
końca kwietnia – to będą dłuuuugie wakacje! A teraz jest ten cudowny moment,
kiedy czytam przewodniki, zbieram dane, planuję, planuję, planuję. J
Testuję też nowy mini komputerek, który mam zamiar zabrać ze sobą, ale
niestety nie jest w pełni sprawny, umarł mu dźwięk i windows nie chce się
apdejtować. Nic na to w Ghanie nie jestem w stanie poradzić, oddać komputer tu
do naprawy to stracić nawet to, co jeszcze działa... w każdym razie internet
działa, word działa, można pisać i czytać. A to na podróż wystarczy!
Im więcej czytam, tym bardziej jestem podekscytowana. Jest to zupełnie
normalny objaw, zawsze tak jest przed podróżą. Czasem myślę, że ta ekscytacja
jest nawet fajniejsza, niż sama podróż. Bo w podróży wiadomo, a to kłopoty
żołądkowe, a to brak miejsc noclegowych, a to awantura, zbyt duże
oczekiwania... nie zawsze jest cudownie i różowo w rzeczywistości, za to w
planach jest zawsze przecudownie. I to oczekiwanie, odliczanie. Odkrywanie świata,
zanim się go jeszcze zobaczy naprawdę, zanim się posmakuje i poczuje. Zwłaszcza
z tym poczuciem różnie bywa, prawdziwe zapachy potrafią czasem zabić całą
romantykę... :D
Kiedy już wszystko przeczytane, zaplanowane, odliczanie rozpoczęte
(oczywiście, ZAWSZE odliczam tygodnie, dni i godziny do wyjazdu!), napięcie
rośnie z dnia na dzień, w końcu przychodzi ten dzień, kiedy zaczynam sie
pakować, robie ostatnie niezbędne zakupy... I w końcu! Wsiadam na pokład
samolotu. TAK! To jest cudowne uczucie. On the road again! W końcu życie
nabiera sensu i wartości, w końcu każda chwila staje sie przeżyciem i
doświadczeniem, każdą chwilę zaczynam odczuwać całą sobą, smakować, wąchać,
chłonąć każdym zmysłem. Moje oczy, uszy i nos rejestrują więcej niż zwykle.
Uwaga jest napięta. Zmysły wytężone. Uśmiech nie znika z twarzy. Coś, jakby po
narkotych, a z drugiej strony... czy nie tak powinno sie odbierać życie każdego
dnia? A jednak codzienna rutyna trochę przytępia zmysły. Znane miejsca, smaki,
zapachy są... znane. Dlatego tak mnie ciągnie do nieznanego. Czyżby po to, żeby
być na ciągłym haju? Rodzaj uzależnienia, bez którego życie traci sens. Cóż,
trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: jestem uzależniona od podróży. I zamierzam ten
nałóg pielęgnować! Jestem gotowa, wsiadam do samolotu! Następna notka z drogi!
:D
No comments:
Post a Comment