Vic wyjechał, a ja pojechałam do Playa. Pierwsze 3 dni spędziłam w hostelu Excel Sence w Playacar. To taka hotelowo-rezydencyjna dzielnica, gdzie z jednej strony sa fajne plaże, cisza, spokój i dzikie zwierzęta, a z drugiej nie ma nawet kawałka sklepu z warzywami, zaledwie parę knajpek, więc ani ugotować, ani gdzie zjeść. A do centrum 2 km, więc nie pójdę, bo przecież jestem tu, żeby nie chodzić. Niemniej jednak dałam radę, odpoczęłam, wysmarowalam notkę, a nodze się pogorszyło. Ale przynajmniej warunki miałam przyjemne... ;)
Ale zanim o tym, to o hostelu: regularne dormitorium kosztuje $18 za łóżko. Pokoje są tak ciasne, że ciężko przejść między łóżkami. Górne łóżko jest tak wysoko, że nie da się swobodnie na nim usiąść. Kuchnia jest brudna i nie ma naczyń, a nikt nie dba o to, żeby po sobie posprzątać. Ostatnią noc spędziłam w dormitorium suite, które kosztuje $25 za noc, ale jest przestronne, posiada oddzielny salonik, jadalenkę i kuchenkę. W takim można przyjemnie spędzić dłuższy czas, ale... ale $25 za łóżko w dormitorium to stanowczo za drogo. Niestety, w Playa jest środek sezonu, i takie są warunki. Zresztą to pewnie jedno z absolutnie najdroższych miejsc w Meksyku... w San Cristobal de las Casas za cabañę płaciłam $10, była duża, przestronna i ładna.
Ale zanim o tym, to o hostelu: regularne dormitorium kosztuje $18 za łóżko. Pokoje są tak ciasne, że ciężko przejść między łóżkami. Górne łóżko jest tak wysoko, że nie da się swobodnie na nim usiąść. Kuchnia jest brudna i nie ma naczyń, a nikt nie dba o to, żeby po sobie posprzątać. Ostatnią noc spędziłam w dormitorium suite, które kosztuje $25 za noc, ale jest przestronne, posiada oddzielny salonik, jadalenkę i kuchenkę. W takim można przyjemnie spędzić dłuższy czas, ale... ale $25 za łóżko w dormitorium to stanowczo za drogo. Niestety, w Playa jest środek sezonu, i takie są warunki. Zresztą to pewnie jedno z absolutnie najdroższych miejsc w Meksyku... w San Cristobal de las Casas za cabañę płaciłam $10, była duża, przestronna i ładna.
Wieczorami w okolicznych knajpkach grali na żywo muzycy, na dachu był
wielki taras z basenikiem, więc calokształt nie był tragiczny. Przeżyłam i nie
miałam większych powodów do narzekania. Poza tą nieszczęsna nogą, która spuchła
bardziej, rozbolała okrutnie i nie dało się z nią w ogóle wytrzymać. Znalazłam
sobie więc klinikę z ortopedą, wymeldowałam z hostelu i z całym majdanem
pojechałam się zbadać. Otóż nie ma złamania! Dano mi prochy przeciwbólowe i
przeciwzapalne, kazano robić sobie rehabilitacyjne ćwiczenia butelką i nie
używać nogi. Próbuję załatwić sobie kule, żeby chociaż trochę móc się jednak
ruszać po mieście, bo nie będę tak siedzieć na kanapie przez tydzień... W
drodze do nowego hostelu kupiłam upragnione warzywa, których nie mogłam
ugotować, bo właśnie umarła hostelowa kuchenka... Ale nic to, zrobiłam sałatkę.
Pyyyycha! A prochy pomogły, opuchlizna zeszła, ból minął. Za to lało wczoraj
cały dzień, temperatura spadła do 20 stopni, komary wylazły z dziur i żrą w
biały dzień.
W klinice spotkałam rodzinę Polaków, którzy byli na wycieczce z TUI i ich
kilkuletnia córka miała w nocy wysoką temperaturę – ich firma ubezpieczeniowa
poleciła im tę klinikę, państwo niesiety jednak nie władali hiszpańskim w
ogóle, a angielskim w bardzo nieznacznym stopniu. Pomogłam im w recepcji i
podczas konsultacji z lekarzem, bo byłam w szoku, że rezydent TUI z nimi nie
przyjechał. Otóż pani rezydentka powiedziała im, że nie może im pomóc, bo nie
zna hiszpańskiego... Ja rozumiem, że rezydentom nic (prawie) nie płacą, że już
nie trzeba mieć żadnych uprawnień do wykonywania zawodu pilota, więc ludzie
tylko trzaskają wycieczki fakultatywne, żeby jakoś związać koniec z końcem...
ale to jet dno i upadek masowej turystyki, totalny skandal.
W międzyczasie odwiedziłam też kolegę z kursu pilotów, Maćka, który jest
licencjonowanym przewodnikiem w Meksyku, jego dziewczyna, Magda, robi świetne
masaże, a ich przyjaciele, również z Polski, prowadzą biuro turystyczne.
Polecam ich usługi!
Kolejny dzień w więzieniu – dobrze, że mam kindle’a. Jakby nie było co
czytać, to byłoby CIĘŻKO. Przeszłam się spacerkiem po okolicy, nie za dużo, ale
noga i tak zdążyła o sobie przypomnieć. Więc tak siedzę i czytam, czasem się
zdrzemnę, czasem coś zrobię do jedzenia. Czasem pójdę na tacos na rogu. A
wieczorem do Maćka na piwo. W życiu nie byłam tak leniwa, nawet na Majorce na
łódce, bo zawsze gdzieś poszłam, a jak już poszlam, to zaraz z 5-7 km spaceru
wyszło! A tu nic... na szczęście jem głównie sałatki, bo by zaraz cała moja
ciężka praca nad sobą z ostatniego pół roku zniknęła pod oponkami. Kolejne 3 dni
minęły mimo to całkiem szybko, i WTEM! To już 6 dni mojego przymusowego
wypoczynku! A jeszcze wygląda na to, że spędzę tu tydzień - jutro znowu się
przeprowadzam, tym razem do Maćka i Magdy, którzy zaoferowali mi wolny pokój u
siebie. Oni będą głównie wyjechani, więc poziom nudy mi się nie zmieni za
bardzo, ale przynajmniej budżet odsapnie. Wielkie Wam dzieki!
W międzyczasie szybko przeplanowałam następne punkty podróży. Z powodu
niedyspozycji nie dość, że będę miała mniej czasu na Belize i Gwatemalę, to
jeszcze na dodatek nie ponurkuję ani z rekinami tępogłowymi w Meksyku, ani w
Blue Hole w Belize. Będę mieć raptem tydzień na przejechanie z Playi do Rio
Dulce. Zatrzymam się w Belize City, wpadnę do Hopkins zobaczyć ludzi Garifuna,
chwilkę w dżungli w San Ignacio, i potem zaledwie 1 dzień we Flores... Chyba,
że wydarzy sie coś ciekawego po drodze! I to w końcu coś pozytywnego może... z
przeziębieniem i odwiązaniem drucika w aparacie ortodontycznym sobie
poradziłam, noga się leczy. Ale niestety mój mini komputer odmówił
posłuszeństwa – nie chce się łączyć z internetem. Nie chce updejtować
antywirusów. Nie chce niczego instalować. W ogóle mało co chce, na szczęście
jeszcze da się pisać teksty i zapisywać je potem na pendrivie...
No comments:
Post a Comment