July 10, 2014

Jak przeżyć 5 tygodni na Majorce i nie umrzeć z nudów. (część I, maj 2014)

W wyniku przeróżnych okoliczności, jak zwykle niezwykle skomplikowanych, okazało się, że część tegorocznych wakacji spędzę na Majorce. Aż 5 tygodni. Nie byłam na to przygotowana, okazało się dopiero na miejscu... i trzeba było sobie z tym poradzić.
Wszystko zaczęło się od tego, że wymyśliłam sobie w tym sezonie żeglowanie. Miałam ponadwymiarowy miesiąc wakacji, który trzeba było jakoś (tanio) zagospodarować. Istnieją różne serwisy internetowe dla ludzi, którzy szukają łódek i łódek, które szukają ludzi. Użyłam jednego z nich, żeby znaleźć łódkę pływającą po Morzu Śródziemnym w maju. Łódka w wymaganym terminie miała znajdować się na Majorce. A skoro na Majorce, to dlaczego nie wykorzystać by okazji i polecieć tam tydzień wcześniej z Mamą? Ano właśnie. Tak też zrobiłam.
Poleciałyśmy Ryanairem, nie pierwszy raz, więc nie było to zbyt szokujące. Za to pierwszy raz z Modlina! No i ujdzie. Ma wszystko, co trzeba, nawet odległość jest odpowiednio daleka od miasta, a od Grodziska jeszcze większa... Ale nic to, za to parking na tydzień tani. I lot na Majorkę bezpośredni. Na miejscu zastałyśmy 50-kilometrową kolejkę do wypożyczalni samochodów, akurat do tej naszej, i do żadnej innej. Potem musiałyśmy zapłacić za pełen bak paliwa 150% jego wartości, oraz wykupić dodatkowe ubezpieczenie, co w sumie okazało się być kwotą ponad większą niż ta już wcześniej zapłacona przez internet. Małe druczki rulez... :/
Ale nic to, wsiadamy do nowiutkiego Forda i pędzimy do S'llot! Drogi bardzo dobre, drogowskazy wyraźne, dotarłyśmy bez przeszkód, znalazłyśmy hotel i poszłyśmy na typowe jedzenie majorkańskie, czyli pizzę. Pizzerii tu mnóstwo! Co druga restauracja to pizzeria... ale pizzę robią bardzo dobre. :)
Następnie zrobiłyśmy inauguracyjne zakupy typu owoce i wino w kartonie i poszłyśmy na plażę.
No dobra, plaża to może za dużo powiedziane... na brzeg morza poszłyśmy. Kolejne dni spędzałyśmy jeżdżąc na wycieczki po wyspie, przysiadając tu i tam na plaży, jedząc pyszne lokalne sery i świeże owoce. Wieczorami, jak zwykle, grałyśmy w karty, popijając sangrię.
Majorka jest bardzo malownicza. Po zachodniej stronie są góry, dochodzące nawet do 1445 m n.p.m. Urwiska i kamienie są wszędzie, czasem jednak tworzą się małe plażki, ukryte między skałami. A po tych wszystkich skałach i górach biegają stada kozic, drąc się wniebogłosy.
Ogólnie widoki były przepiękne, drogi dobre, a rowerzyści szaleni. Coś jest nie tak z prawem, które pozwala użytkować drogi ludziom nie mającym pojęcia o przepisach ruchu drogowego...
 Uliczki Alcudii, średniowiecznego fortu na północnym krańcu wyspy.
 Wschód słońca z naszego okna. :)
 Jedna z plaż ukrytych między skałami. Do niektórych można się dostać tylko od strony morza!
Z emocji wywołanych pięknym widokiem horyzont się skrzywił (zawsze jest jakieś usprawiedliwienie dla złego fotografa ;) )
 Wieża obserwacyjna. W XVI w. wyspa była często obiektem ataków piratów z Imperium Otomańskiego.
 Takich widoków nie trzeba komentować!
 Północno-zachodni kraniec wyspy. Skały, kozice i rowerzyści...
Katedra w Soller.
 Plaża w S'llot.
 Nasz hotel od strony morza.
 Widok z balkonu.
Kolejna urocza zatoka...
Tak jeżdżąc po wyspie, oglądając urocze zakątki, jedząc pyszne lokalne sery spędziłam pierwszy tydzień. Kolejne trzy w następnej notce! :)

1 comment:

ludolfina said...

Obłędne widoki. A Twoja mama ma takie proste plecy - widać rodzinne podobieństwo :-)