November 18, 2013

Jak określić Turcję jednym słowem? PRZEPYSZNA!!! :) (wrzesień 2013)

Jak to się stało, dlaczego i po co? No, wszystko przez Pszczołę! Planowałyśmy się jakoś spotkać w czasie moich wakacji. Tylko, że ja w Grodzisku/Warszawie, ona w Szczecinie. Ale zaraz, przecież możemy się spotkać w dowolnym mieście Europy! Nie musimy się ograniczać! Dłuższy weekend poza krajem, CUDOWNIE! A może tak jakby ciut w Azji? Np. w Stambule? NO, ŚWIETNY POMYSŁ!!!
Ok, to Stambuł. No, ale skoro mam lecieć do Stambułu, to przecież mogę w sumie polecieć na dłużej i zobaczyć kawałek kraju. To piękny i interesujący kraj przecież! Do ostatniej chwili zastanawiałam się, czy objechać zabytki zachodniego wybrzeża, czy może po prostu odpocząć nad ciepłym morzem, nurkując sobie tu i tam. Wygrała ostatecznie druga opcja.
...A z Pszczołą ostatecznie spotkałyśmy się w Gdyni... ;)
Co najbardziej mnie cieszyło w Turcji? JEDZENIE!!! Przepyszne, pachnące, piękne... baranie kebaby, świeże warzywa, jogurty, pieczywo, słodkości... jedzone z budki na ulicy, kupowane na straganach, w małych kioskach na rogu ulicy... czasem też w elegantszej restauracji, ale rzadko. ;)
 Gicz barania z ryżem, warzywami i sosem czosnkowo-jogurtowym
Turecka "pizza", czyli pedi. 
 Musaka, czyli mielona wołowina z bakłażanem. 
 Szisz kebab
Razowy makaron z owczym serem. I pietruszka. Mnóstwo pietruszki.
No i manti. Pierożki z mieloną baraniną w sosie jogurtowym.
I piwo Efes. Cóż, piwo Efes jest piwem, dobrze robi na upały, jeśli jest zimne. W Ghanie też jest piwo. I w Izraelu. I w Ekwadorze, i w Kolumbii, i w USA... Pijam je. Ale jeśli miałabym pojechać gdzieś, gdzie piwo oprócz koloru, zapachu i właściwości chłodzących ma jeszcze smak, który zrobiłby moim kubkom smakowym dobrze... to pojechałabym do Polski. :)

Poza jedzeniem i piciem też trochę zwiedzałam. Dniami i nocami. Stambuł jest bardzo żywym miastem, pełnym kontrastów, które się ze sobą nie kłócą, współgrają, tworząc niesamowitą syntezę Wschodu z Zachodem, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Są oczywiście zabytki:
 Błękitny Meczet
 Hagia Sophia
Meczet Fatih
Sultanahmet i Fatih
Typowa uliczka w Sultanahmecie
Beyoglu
W Stambule jest tyle do zobaczenia, że tych parę dni wystarczyło mi zaledwie na krótki przegląd najbardziej historycznych dzielnic i paru zaledwie budynków. No i Grand Bazaaru. Który mnie okropnie rozczarował... widziałam go już kiedyś, w 1989 roku... widok ten zakodował mi się w mózgu jako typowy wschodni bazar. Zawsze na Bliskim Wschodzie szukałam więc odpowiedników, by chłonąć tę esencję wschodniości każdym zmysłem, wzrokiem, węchem, słuchem, dotykiem... znajdowałam takie miejsca w Jerozolimie, Ammanie, czy Uzbekistanie. No i po wielu latach wróciłam na Grand Bazaar. Okropność! Nie ma już duszy! Szkło i marmur duszę zabiły, teraz jest Mediolan. Mediolan w Mediolanie jest ok, ale jak ma turecką ceramikę i dywany w sprzedaży, to coś tu nie gra. Ani hałas, ani zapachy, ani tłok... nic nie pasuje. Nic nie jest takie, jak powinno być. Turystyka masowa zabiła klimat. Nie pierwsze to takie zabite miejsce, i obawiam się, że nie ostatnie... :(
Mimo to ciągle czuję niedosyt, na pewno jeszcze wrócę do Stambułu. Omijając Grand Bazaar szerokim łukiem. Za to raczej odwiedzę uliczki Beyoglu, zwłaszcza wieczorem. Pełno tu malutkich knajpek, gdzie można zjeść, popić Efesem, posłuchać lokalnej, współczesnej bądź tradycyjnej muzyki na żywo, a czasem też kapeli grającej znane kawałki popowe i rockowe... Można zapalić nargilę i zagrać w tavlę. Cokolwiek by to nie było, zabawa będzie świetna, gwarantuję! :)
 Tavla z Efesem i orzeszkami. Grają Nuri i Kasia. :)
Muzyka na żywo i tańce między stolikami rozstawionymi wprost na ulicy.

Tych parę dni w Stambule spędziłam bardzo intensywnie. Postanowiłam więc odpocząć ciut na śródziemnomorskim wybrzeżu. Już wcześniej wyguglałam małe miasteczko Kas, ponieważ jest ono polecane płetwonurkom. Ale zupełnie nie spodziewałam się, że oprócz przeżyć wodnych i podwodnych, te lądowe tez będą bardzo przyjemne.
Centrum Kas. Widok z tarasu na dachu mojego hoteliku. W Kas nie ma wielkich hotelowych molochów, tylko małe, przytulne pensjonaty - za 1-osobowy pokój z łazienką płaciłam mniej niż 20 EUR. Do portu miałam 100 m, do placyku z restauracjami i barami jeszcze bliżej.
Uliczki centrum miasteczka wybrukowane są kamieniami, niektóre tak strome, że ciężko jest się wspiąć. Są zamknięte dla ruchu samochodowego, nawet skuterem nie można tam wjeżdżać. Za to pełno jest kwiatów, kamienne, bielone domy z drewnianymi balkonami, małe kafejki i restauracyjki, sklepiki z rękodziełem.
 Z właścicielem sklepu z dywanami pograłam w tavlę, pijąc jabłkową herbatę...
 Za każdym rogiem może czyhać kawiarnia, wabiąc odrobiną cienia i świeżym sokiem pomarańczowym...
Spacer tymi uliczkami, mimo, że było ich zaledwie kilka, był niezwykle relaksujący. Dokładnie tak, jak się tego oczekuje od śródziemnomorskiego miasteczka - przyjemność jest w każdym detalu, każdy ogród, kwiat, budynek, każdy zaułek i wnęka tchnie wiekowym spokojem, ten świat był, jest i będzie, stworzony został po to, by cieszyć, by człowiek mógł prawdziwie odpocząć od wszelkich trosk, cieszyć się słońcem, morzem, kolorowymi kwiatami, pysznym jedzeniem i napojami...
Nocą też było przyjemnie i uroczo, przy tym absolutnie bezpiecznie.
Miasteczko położone jest na wzgórzach, bardzo malowniczo się na nich prezentuje, zarówno w nocy:

Jak i w dzień:

Na okolicznych wzgórzach sadzi się winogrona:

A po uliczkach i placach szwendają się stada bezdomnych psów, strasznie przez wszystkich rozpieszczanych i bardzo sympatycznych:

Jeden ma nawet obrożę, ale jakoś nie wyglądał, jakby miał jakiegokolwiek właściciela... ;)
Brzegi morza są strome i kamieniste, dlatego buduje się na brzegu platformy służące jako plaża, oraz instaluje drabinki, żeby łatwo było wejść do krystalicznie przejrzystej i absolutnie błękitnej wody, która bardzo wyraźnie zaprasza, żeby się przepłynąć, najlepiej z maską, żeby móc obserwować to, co kryje się na dnie. Ja na wszelki wypadek sprawdziłam to dokładniej i dogłębniej:
W Kas jest parę centrów nurkowych, ja wybrałam po krótkim researchu Dragomana. I polecam.
Niestety w sezonie na spotach nurkowych jest tłok, czasem przypływa po parę łodzi, pełnych nurków, spragnionych podwodnych przygód w kanionach, jaskiniach i wrakach.
Nurkowanie nie jest jedyną rozrywką dla aktywnych. Można wybrać się na wycieczkę kajakiem na wyspę Kekova, gdzie w odmętach można zobaczyć zatopione starożytne miasto... Warto też wybrać się na wycieczkę rowerem, bądź skuterem do wiosek na wzgórzach i pooglądać widoki.
Jak blondynka wypożyczyła skuter w Turcji:
- Co muszę mieć, żeby wypożyczyć u was skuter?
- Prawo jazdy. 
- Oooo, to nie mam, zostawiłam w kraju...
- No wiesz, ja ci skuter mogę dać, ale jak policja cię złapie...
- Super, biorę! 
- To musisz zostawić paszport u nas. 
- Ojej, jest w hotelu! 
- W którym? 
- Nie pamiętam... O! Tu mam klucze, na breloczku jest nazwa!
- Ok, 40 lirów. Tu są kluczyki.
Pierwszy raz na 2 kółkach od 2 lat!
 A widoki... CUDNE! :)))
Dzielny skuterek wjechał na ok. 600 m n.p.m.!!! :)

Spędziłam w Kas tydzień. Było absolutnie cudownie. Nawet lokalni mężczyźni nie byli aż tak bezczelnie nachalni, jak w Stambule... ;) 

No comments: