January 22, 2012

Waka Waka... (czyli uwag kilka o życiu w Ghanie)

... TIA, This Is Africa. Każdy expata powtarza to zdanie jakieś 100 razy dziennie. Kiedy wyłączą prąd, zabraknie wody... kiedy ktoś na umówione spotkanie przyjdzie 3 dni później... kiedy w restauracji poprosisz o potrawę nie zawierającą czegoś, czego nie lubisz, bądź jesteś uczulony, powtórzysz to 3-5 razy, a potem dostaniesz dokładnie na odwrót... kiedy musisz wykonać tysiąc pilnych telefonów, ale właśnie po raz kolejny padła Twoja sieć komórkowa... kiedy wychodzisz na zatłoczoną ulicę ze świadomością, że któryś z kierowców nie spojrzy w lusterko i Cię zabije. Albo, co gorsze, połamie Ci kości i trafisz tu do szpitala... i Cię zważą, zamiast opatrzyć rany... kiedy tłumaczysz swoim podwładnym codziennie przez miesiąc, jak należy wykonać dany punkt procedury, potem obserwujesz ich i okazuje się... tak, dokładnie, wcale go nie robią. Albo na odwrót. Kiedy zlecasz coś, tłumaczysz punkt po punkcie, pytasz, czy jasne, potwierdzają, potem nie robią, albo robią nie tak. Kiedy masz już naprawdę dość, nerwy Ci puszczają i podnosisz głos... i narzekają na Ciebie, że ich źle traktujesz. Że nie darzysz szacunkiem. Za co, kur...!!! Za to, że gdy tylko odwrócę głowę w drugą stronę ludzie natychmiast zapominają, jak mieli wykonać zadanie? Albo że mieli je wykonać??! "You are here to correct us" - usłyszałam. Ile razy mogę ich correct? Raz, no, dwa ostatecznie, jeśli zaistniałyby szczególne okoliczności. Ale jeśli koryguję ten sam błąd u tej samej osoby dorosłej, dostającej wynagrodzenie za wykonywaną pracę, która przeszła szkolenie, więc jest do owego zadania wykwalifikowana... piąty raz z rzędu? Mój pies się szybciej nauczył sikać poza domem w wieku 3 miesięcy...
A potem, w okolicy Bożego Narodzenia, każdy pyta: "what do you have for me for X-mas?"... GEEZZZ. Taki rasizm African style. Biały = skarbiec bez dna. Służy tylko do dawania pieniędzy. Za nic, najchętniej. Aaa, kobiety czasem służą do bzykania, albo do wyrwania się stąd. Bo w Europie/USA lepiej. Dlaczego? Bo czysto, zorganizowane wszystko takie. No doprawdy...
Na przykład: mamy rozstawione słupki z tasiemkami, które wyznaczają slalom do check pointu. Ale przez pierwsze 2 godziny nie ma pasażerów prawie wcale, więc tym nielicznym można by tasiemki usunąć, żeby z wielkimi wózkami pełnymi bagażu nie musieli bez sensu slalomować. Od pół roku, dzień w dzień to powtarzam. Tłumaczę. Mówię: "wyobraźcie sobie siebie z tym wózkiem ciężkim i wielkim i nieporęcznym. Nie męczcie tych pasażerów, jeśli nie ma potrzeby!". I co? Jajco. Jeśli nie powiem kolejny raz, to nikt sam z własnej inicjatywy nie zrobi nic. Inicjatywa. LOL.
Kolejny problem: przyznawanie się do błędu. Nie ma. Nie istnieje. W lokalnej kulturze nie można wykazać się niewiedzą, niekompetencją lub niezrozumieniem. W każdym razie nie z własnej winy. Zawsze: "but the issue is...". Najbardziej bzdurne, idiotyczne tłumaczenia, coś jak brak pracy domowej w podstawówce... Laska i koleś stoją przed wejściem do samolotu, mają zadanie sprawdzić, tj. przeszukać wchodzący staff. Manualnie, a w miejscach intymnych ręcznym wykrywaczem metalu. Koleś trzyma wykrywacz, laska przeszukuje żeński staff. O metr od kolesia. On jej nie poda, nie wpadnie na to. Ona go nie poprosi. Nie ma w ręku, to nie wykona procedury. -"Nie użyłaś wykrywacza metalu." -"yyy". -"Dlaczego?". -"nie mam" -"on ma, mogłaś wziąć od niego". - "yyy". -"następnym razem weź od kolegi" -"ok, dziękuję". Następny raz: patrz wyżej. I tak codziennie.
Muszę oddać sprawiedliwość: nie wszyscy są tacy. Jakaś połowa. No i jestem tu już półtora roku, jest znacznie, znacznie lepiej niż było, kiedy przyjechałam. Przez pierwsze pół roku byłam w szoku. Kulturowym. LOL. Teraz... teraz jestem zmęczona. 
Kolega muzułmanin, 46 lat, nie pije, nie pali, zdrowy, szczupły, po roku tutaj dostał wylewu, jest połowicznie sparaliżowany. Kiedy ja krzyczałam na moich ludzi, on dusił wszystko w sobie. I udusił. Widziałam go 2 dni temu, jak zabierano go do Europy do szpitala. Na wózku, jakieś 15 lat starszy, ciężko mu było mówić... ale powiedział: "keep the station up". Ja się pytam: "for what sake??!". Olewam. Nie będę się przejmować. Szkoda energii, czasu, wysiłku. Nerwów. Zdrowia. Czasem się tu tylko wywnętrzę...

6 comments:

lotnica said...

O wow, jakbym słyszała samą siebie, mówiącą o Egipcie i Egipcjanach. Toż to dokładnie to samo, toczka w toczkę:-) Pod każdą rzeczą, którą napisałaś, mogłabym się podpisać ręcami i stopami:-)
Nie wiem, jak dla Ciebie, ale dla mnie przez długi czas wszystko to rekompensował urok kraju, ludzi (no tak, bo dopóki z nimi nie pracowałam, wszystko było fantastycznie, bo to naprawdę miły naród, tylko w pracy tacy... no tacy... jak ich opisałaś:-), pogoda i fenomenalne zabytki. Ale po siedmiu latach byłam już tak zmęczona tymi wszystkimi kulturowymi różnicami, że rzuciłam wszystko w diabły:-)

Pozdrawiam:-))

Unknown said...

Ha, ja dopiero półtora roku, ale za to ciągle w pracy... uczę się cierpliwości, codziennie, codziennie od nowa. Ale jest ciepło za to. ;)
Chociaż już bym gdzieś bym, coś bym... coś nowego już bym chciała. ;)

lotnica said...

Oj czuję bratnią duszę:-)) Też nie potrafię długo usiedzieć w jednym miejscu, już mnie ciągnie gdzieś indziej. Teraz planujemy przenieść się do Australii albo Nowej Zelandii:-)

Unknown said...

Ledwo zieloną kartę dostałaś? ;)
Ja posiedzę w Ghanie jeszcze do końca roku, potem planuję Amerykę Pd. Zobaczymy, co z tych planów wyniknie... :)

lotnica said...

No dostałam, dostałam, ale co z tego? Wiesz jaka piękna jest Nowa Zelandia?:-)))

Unknown said...

No niestety nie wiem... jeszcze. :) Jedź, odwiedzę Cię! :)