December 26, 2009

Baby na Bliskim Wschodzie (Izrael i Jordania, październik 2009)

21.10 On the road again!

Zaczynamy o 13:00 - dobra pora, żeby zacząć od piwa :)
Chociaż ja zaczęłam przed 9-tą rano, trzecim, praktycznym etapem egzaminu na pilota wycieczek. Zdałam, i tak, dalej będę jeździć ile wlezie, ale teraz to mi będą płacić, a nie ja im! :D Ale kończmy te samochwalskie dygresje i wracajmy do meritum, czyli na lotnisko Okęcie, tfu, im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Pod głową owego spotkała się ekipa na fajce. Tym razem jest nas 5: Franka, Jana, Meg, Nell i ja, Draakin. Plan jest bardzo napięty, a podniecenie nawet w tym zestawie namacalne...
C/I bez kłopotów, mamy miejscówki do samego TLV. Bo lecimy przez Rygę, tak, niestety, tak, bilety tańsze, tak, tak, życie ciężkie i kłody pod nogi cały czas... ;)
Odprawa bezpieczeństwa - pierwsze problemy - wszystkie kieszenie pełne metalu! Walę głową w mur - nie powiedziałam koleżankom, że ta bramka do wykrywania metalu stoi tam po to, żeby wykryć metal. Każdy!!! No i wykryła. Ale i to w końcu się udało, dotarłyśmy wszystkie, całe i zdrowe, do wyjścia. Wsiadłyśmy na pokład samolotu, gdzie nie poczęstowano nas zupełnie niczym... cóż Air Baltic. I Fokker 50. Nie polecam.

Hansa City

Wylądowałyśmy. Nawet nie było zimniej niż w Warszawie. Dostałyśmy grupową zniżkę na shuttle'a lotniskowego i pomknęłyśmy żółtym busikiem do centrum miasta. Nie daleko, 7 km, a miasto ładne, jest gdzie zjeść i co wypić, więc polecam wyprawę krajoznawczą wszystkim ryskim stop-overowiczom. Przeszłyśmy się troszkę, było już ciemno, więc szybko zadekowałyśmy się w łotewsko-bałtyckiej kuchenno-piwnej sieciówce Lido. Zjadłyśmy i popiłyśmy lokalnym złotym trunkiem. Było miło, i wsie na ruskom gawarili.
Potem na lotnisku znowu wypiłyśmy piwo, aż nam knajpę zamknęli. Na szczęście kontrola bezpieczeństwa przeszła tym razem bezkłopotowo. I tak, lecimy! W ciepłe! Pyszne! Ładne! Do najbrzydszego miasta świata, które obchodzi w tym roku swoje 100-ne urodziny i które kocham absolutnie i totalnie!

Meg, 04.11.2009 g.13.53
I mieli (w owym Lido) cydr gruszkowy za 2 laty. Pycha. :-)

22.10 Shalom, Erec Izrael!

Ciepło. Biały kamień lotniska im. Dawida Ben Guriona w Tel Awiwie. Ivrit naokoło. Jest super. Życie ma sens dla takich właśnie chwil. Kiedy ma się poczucie, że jest się we właściwym czasie i miejscu. Jedynym właściwym, tu i teraz. Ja tak mam w Izraelu.
Kontrola graniczna przeszła bez problemów, ja mówiłam. Tak było prościej, szybciej i przyjemniej. Bagaże doleciały, pieniądze się wymieniły/wybrały. Pociąg jeszcze nie jeździł - note to self: od 4:50. Za to dało się wziąć taksówkę w większym rozmiarze, więc zmieściłyśmy się wszystkie, i to z napiwkiem, w 200 szeklach.
Dotarłyśmy do Sky Hostelu, którego nie polecam za bardzo z powodu braku kuchni, w której można byłoby sobie coś tam zjeść, np. humus na śniadanie... Problemem jest tam też mała ilość łazienek i okna na ruchliwą ulicę, która od 6 rano jeżdżą różne hałaśliwe wehikuły. A pokoiki malutkie... oj, malutkie...
Przespałyśmy się odrobinkę i wyruszyłyśmy na poszukiwanie Ambasady Jordanii. Udało się to, z niemałym trudem, ale za to uroczym spacerem po Ramat Ganie - jednym z podtelawiwskich miast - sypialni. Wiza w Ambasadzie kosztowała 88 szekli, o 1/3 więcej niż taka kupowana na przejściu granicznym, np. w Eilacie. Ale ponieważ nasz plan zakładał przekroczenie granicy w takim miejscu, gdzie wizy nie dają, więc odbyłyśmy dodatkową wycieczkę. Z radością. Niezmierną.
Z jeszcze większą radością zjadłyśmy pierwsze falafle w budce pod Ambasadą.
Następnie w podgrupach zwiedzałyśmy miasto: Yafo, Neve Tzedek, jemeńską dzielnicę, port, plażę, itp, itd.

23.10 Up to the North!

Brawo dla grupy! Laski zdyscyplinowane, zebrały się, wstały rano, nie marudziły, spakowały... oby tak dalej. Drobnym utrudnieniem był rozmiar samochodu. O yeah, size DOES matter... jeden plecak się nie zmieścił, padło na Nell, zostawiła go w hostelu. Poza tym samochód bdb, miło się jechało. Shlomo Sixt - welcome back! :)
Kesaria (Cezarea), rzymskie miasto, akwedukt. Byłam strasznie złym strażnikiem prawomyślności, gotowym zostawić tam spóźnialskich na zawsze, na pastwę słońca i mew! Udzieliłam również Reprymendy. Okropność.

Zihron Yaakov – wino…

...którego nie piłyśmy tam. Czas, czas, czas, a tyle jeszcze! To małe, urocze miasteczko, gdzie Izraelczycy leniwie spędzają soboty, pijąc wino z okolicznych winnic. Pielgrzymki tam nie jeżdżą. Chyba, że syjonistyczne. Jak nasza :D

Haifa – rondo, rondo, rondo…

bo właściwie, oprócz ronda, to nic tam nie było. No, supermarket jeszcze. I wielka góra ze świątynią Bahai. Na którą nie weszłyśmy, bo była wielką górą.

Akko- Fort Krzyżowców

Taaaak, forteca nad morzem zawsze miła, zwłaszcza, jak można w niej zjeść falafla. Polecam powłóczenie się wąskimi uliczkami w zachodzącym słońcu - uroczo!

Noc w galilejskim kibucu Mahanayim

Cisza, pusto... basen zamknięty, because it's a winter time! No tak, po zachodzie słońca temperatura spadła do 25 stopni. No normalnie zamarzłyśmy! Musiałyśmy wypić dużo piwa i wina na rozgrzewkę. O 22:00 udałyśmy się do kibucowego pubu Lobo Loco. Co tam się będę rozpisywać... było... miło... :D

24.10 – Golan Heights

Urocze śniadanko w słońcu... chociaż niektórzy nie czuli się jak skowronki. Ale nic to! Pojechałyśmy jeszcze dalej na północ, a potem na Wzgórza Golan... tabliczki "Danger Mines", puste syryjskie osady, kikuty minaretów, pozarastane trawą domostwa bez okien... szczyty naszpikowane aparaturą ogólnie mówiąc "wojenną". Parę druzyjskich wiosek, kilka żydowskich osiedli... schrony w przydrożnych rowach.

Chodząc po falach – Kinneret

bycie Jezusem jest przereklamowane. Po co chodzić górą? Przecież gorąco... Ze niby glupia burza?! Iiii... Że piaskowa? No to co?! :)

Obiad u Druzow

Daliyat al-Karmel to druzyjskie miasteczko na polnocy Izraela. Przepyszne jedzenie! Niestety Druzowie nie używają alkoholu, a tym samym pyszne jedzenie podawane jest bez alko-dodatkow. Ale i tak warto!

Sobotni wieczór w Tel Avivie

Jak zwykle było mi tam dobrze, jak zwykle było pyszne zarcie, alko i plaza. Taaa... to miejsce jest rajem. Dziewczyny zobaczyły biegajacych po plazy polnagich panow i odlecialy z wrazenia...

25.10 - Jerozolima ze złota...

Samochód oddany, hostel odnaleziony... centrum Starego Miasta. Spacer po nim. Coz mozna powiedziec tam trzeba pojechac... Akurat byly zamieszki, na każdej uliczce stali uzbrojeni po zeby zolnierze i policjanci. I zasieki, barierki gotowe w każdej chwili do użycia. Widok z dachu Hospicjum Austriackiego. Szisza na Placu Kotek. Ech...

26.10 - Jeruszalaim szel zahav...

Dzisiaj zajęcia w podgrupach. Każdy zwiedza na własną reke. Yad Vashem, spacer po dachach, Mea Szearim. Tam na nas napluto, nic dziwnego zreszta. Byłysmy w spodniach i z aparatami foto. Zakupy pamiątkowe, zakupy ksiazkowe. Czy ktoś nastepnym razem moglby mnie powstrzymac przed pojsciem do ksiegarni??? Oraz wieczorem wino z Zofia i chora Ewka. Ploty. Ha!

27.10 - Jordania

Skoroswit wyruszylysmy busikiem do Jordanii, przekroczylysmy granice na Allenby Bridge. Targowalysmy sie o taksowki do Petry ok. 1,5h, bezskutecznie. I tak zdarli! Znalazlysmy mily hotel u Pana Mahomeda. Zjadlysmy, co zaskakujace, falafle. Udalo nam sie wypic po piwie, 20 zl za puszke. Wiecej nie bylo. Nawet spod lady ciezko...

28.10 - Petra

Ja sie jaralam! Bardzo! Gory, pustynia, skaly, goraco! Ruiny niezrujnowane! Fajnie, fajnie! Osly, wielblady. Muchy, Arabowie. 

29.10 - Uciekamy do cywilizacji.

Natychmiast! Zrezygnowalysmy z Aqaby, bo za duzo much, a za malo alkoholu. Pan Mohamed zawiozl nas do granicy. Widoki po drodze cudowne. I Eilat! Plaza. Zelki. Piwo. Basen. I zatrucie... Dziewczyny poszly do knajpy, a ja umarlam na zatrucie. Wieczorem troche mi przeszlo, obejrzalam ten cudownie przereklamowany kurort. Alez nudy... 

30.10 - Negev ride.

Pustynia fajna. Krater fajny. Czolgi extra. Zatrucie striked me back. Nie wiem za bardzo, jak minal dzien. Trafilysmy do kibucu Ben Guriona, bo musialam natychmiast. Wieczorem dojechalysmy do hostelu pod Masada.

31.10 - Masada i Morze Martwe

Dziewczyny obejrzaly wschod slonca, wykompaly sie w soli Morza Martwego. A wczesniej w hostelowym basenie. I ucieklysmy do Tel Avivu przed korkami. I przeszlo mi zatrucie, Baruch HaSzem!
Wieczorem impreza na Rotschild, bar we Florentin... jakze milo.

1.11 - Tel Aviv

Zajecia w podgrupach, ostatni dzien... po raz kolejny z wielka przyjemnoscia obeszlam miasto w kolko. Najbrzydsze miasto swiata ;)

2.11 - Home Sweet Home

Zimno, brzydko, mokro. Bez sensu wsiadlam do tego samolotu, zupelnie bez sensu...

Fotorelacje z tego wyjazdu znaleźć można na blogach Meg i Nell. :)

No comments: