November 10, 2013

Bo moja Mama zawsze chciała zobaczyć ocean! (Kanary 2013)

Tytuł jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego nagle pojechałam na wakacje do cywilizowanej Europy (nawet jeśli geograficznie jest bardziej Afryką), zamiast gdzieś w dzikie strony. Do Ghany Mamy nie zabiorę, nie ma mowy! Po moich przygodach z tutejszą służbą zdrowia... Więc gdzie? Żeby blisko, cywilizowanie i ciepło w lutym? Kanary! Z małym przystankiem w Barcelonie. :)
Spędziłyśmy w sumie w Hiszpanii ponad miesiąc, odwiedzając Barcelonę, Gran Canarię, Fuerteventurę i Lanzarote. W życiu tyle nie odpoczywałam! Ale po kolei.

Barcelona

Nie będę się tu wygłupiać i opisywać, co w Barcelonie można zobaczyć i co zrobić. Wycieczka z Mamą ma pewne wymogi: musi odbywać się na kółkach. Mega hitem okazało się być metro, którym bardzo łatwo można się dostać do wszystkich interesujących kawałków miasta oraz piętrowy autobus wycieczkowy bez dachu. Aczkolwiek proponowałabym pokład otwarty raczej w kwietniu... Okropnie zmarzłyśmy!

 Widok z wieży Sagrady Familii.
La Rambla
Port jachtowy

Inną cechą podróżowania z Mamą jest dzienny tryb życia i brak wieczornych i nocnych atrakcji. Dlatego na pewno jeszcze do Barcelony wrócę. ;)

Gran Canaria

Spędziłyśmy tu tydzień. Objechałyśmy wyspę wokół i nie tylko, wynajętym samochodem. Mieszkałyśmy w wakacyjnym kompleksie apartamentowym. Najważniejsze było jednak to, że ocean był WSZĘDZIE!
Gran Canaria, jak pozostałe wyspy archipelagu, jest wulkaniczną skałą, na której czasem coś rośnie. Ta akurat ma wulkany wysokie na ponad 1800 m, co przy średnicy ok. 70 km daje bardzo ciekawe efekty krajobrazowe, jak np. ten poniżej:

Takie widoki są po zachodniej stronie wyspy, wschodnie wybrzeże jest łagodniejsze. Jednak mimo urwistych brzegów zawsze można znaleźć jakąś miłą, spokojną dolinkę, która schodzi do brzegu tworząc czarną, kamienistą plażę:
 Plaża w Agaete
Te doliny przecinają wyspę we wszystkich kierunkach, idąc od środka, ku brzegom oceanu. Najwyższy wulkan jest mniej więcej na środku Gran Canarii, a sama wyspa jest prawie okrągła. W wyższych partiach dolin pojawia się roślinność, od eukaliptusów i iglastych krzaków po sosnowe lasy. A typowa dolina wygląda tak:
 Droga wije się serpentynami...
 I znienacka odkrywa się urocze miasteczka w zacisznych zatokach:
Po dniu pełnym wrażeń (jazda samochodem po takich serpentynach, drogach bardzo wąskich, z urwiskiem po jednej, a ścianą skalną po drugiej stronie, gdzie nie sposób zobaczyć, co za kolejnym zakrętem, i czy może trzeba się będzie cofać... bywa męcząca ;)) czas na relaks. Spędzałyśmy wieczory grając w karty i pijąc sangrię z dzbanka domowej roboty...
Oczywiście zagryzałyśmy lokalnym owczym serem, który podaje się tu z konfiturą/dżemem jagodowym. Pyszny, zwłaszcza ten bardzo dojrzały. Poza tym ziemniaki pieczone z sosem mojo... no i ryby, oczywiście.

Fuerteventura

Pustynia z wulkanami. We wszelkich odcieniach brązu i żółci. Tylko ocean błękitny, czasem lazurowy, a kiedy pogoda się zmieni, to ryczy i bucha granatem i bielą spienionych grzywaczy. Spędziłyśmy tu 3 tygodnie, jeżdżąc po wyspie, odkrywając ukryte plaże, wioski w górach, kozice i uchatki. Ale jeśli nie jesteście przypadkiem surferami albo cyklistami, to polecam raczej maksymalnie 1 tydzień pobytu, chyba, że cenicie sobie ciszę i spokój oraz dziesiątki kilometrów pustych plaż.
Po Fuercie jeździ się znacznie łatwiej niż po Gran Canarii, góry (wulkany) sięgają zaledwie kilkuset metrów, a zakręty nie są tak ostre. Widoki w związku z tym nie są aż tak spektakularne. Niemniej jednak można zobaczyć parę ciekawych rzeczy. Zachodnia część wyspy ma wybrzeże urwiste i strome, a ocean wściekle rozbija się o skały:
Tworząc czarne plaże, pełne kamieni lub wulkanicznego piasku:
Skały bywają miejscami bardzo strome i ciężko dostać się do samego brzegu:
Praktycznie cała linia brzegowa jest właśnie taka:
Wyjątkiem są zatoczki, w których przycupnęły rybackie wioski:
Albo miasteczka, dziś prawie zupełnie już wyludnione:

 Na uliczkach ciężko kogoś spotkać:

Po wschodniej stronie wyspy szaleje wiatr z Sahary, który nanosi tony piasku. Kiedy wieje, widoczność jest mocno ograniczona, w ustach czuć pył, a czasem ciężko jest ustać na nogach, tak bywa silny.

Jednak niektórzy lubią, kiedy wieje tak ostro i dopiero wtedy wychodzą w morze z każdym rodzajem desek, czy to z żaglem, latawcem, czy bez:

Jeśli jednak wieje mniej, to po wschodniej stronie nawiało już tyle pustynnego piachu, że można cieszyć się kilometrami złotych plaż:

Które czasem łagodniej opadają ku wodzie:
Czasem wystają spod piasku skały gdzie-niegdzie:
Ale czasem przy samym brzegu sterczą ostre, wulkaniczne skały:
Wokół wyspy, albo przez jej środek, można przejechać się quadem, buggy'em, albo po prostu rowerem:
Co jest mega-zaje-fajne!!! :D

Lanzarote

Byłyśmy tam tylko jeden dzień, ale najbardziej nam się podobało. Ta jedna, trzecia co do wielkości, wyspa archipelagu ma w sobie wszystkie cechy pozostałych. Wulkaniczną pustynię, piaszczyste plaże, strome urwiska, wysokie góry z serpentynami, żyzne, zielone doliny pełne upraw owoców cytrusowych, bananów i eukaliptusów. Oraz ma też największe rondo na świecie...
Większa część wyspy wygląda jak mieszanka Gran Canarii z Fuerteventurą (ależ ja upraszczam!), a 1/3 została zupełnie zniszczona przez wybuchy wulkanów w latach 1730-1736 i tworzy teraz pustynię lawy ze sterczącymi wszędzie kraterami, zwanymi Górami Ognia. Jest to widok zupełnie niesamowity, kojarzący się raczej z Księżycem, niż z Ziemią... tuż pod powierzchnią gruntu ciągle tli się niesamowita energia wulkanów, w niektórych miejscach czuć przez buty, że ziemia jest gorąca.
Poniższe zdjęcia zrobione zostały w Parku Narodowym Timanfaya, jednym z najbardziej niesamowitych miejsc, które widziałam dotychczas:







Nie wiem, czy wrócę kiedyś na Wyspy Kanaryjskie... być może na te, których nie widziałam. Jednak było warto je zobaczyć. Krajobrazy zapierają dech w piersiach. I te "klasycznie piękne", i te poerupcyjne. Człowiek się czuje taki malutki i bezbronny wobec żywiołów... uczy się pokory i szacunku wobec Natury. 

No comments: