November 14, 2012

Liberia

Parę razy w tygodniu latam do Liberii, wspomagać kolegę. Nigdy nie opuściłam lotniska. Niemniej jednak mam parę obserwacji na temat lokalnej ludności. Niestety, do tej pory nie udało mi się znaleźć niczego, co mogłoby mnie skłonić do wyjechania i pracy tam na stałe...
Chociaż jest parę pozytywnych akcentów, np. nowe sposoby podróżowania z walizkami na kółkach:
Zresztą nowości są typowe dla Liberii, np. ONZ stosuje nowatorskie techniki ochrony swoich samolotów:
Tu widać bliżej:

Mimo tych paru zabawnych momentów praca w Liberii nie jest zabawna. Zupełnie nie.
Przede wszystkim trzeba uważać na każde słowo, bo jak się powie coś nie tak, użyje nieodpowiedniego słowa, to można zostać posądzonym o rasizm. Praktycznie lokalsi są w stanie obrazić się o każde wydane sobie polecenie, bo biały wydający polecenie jest przecież nawiązaniem do czasów niewolnictwa. Więc skoro to ja jestem ich przełożoną, to jak niby mam te polecenia wydawać? Otóż, właściwie to wcale nie muszę, bo one i tak nie zostaną wykonane. A już na pewno nie zostaną wykonane, gdy tylko przestanę kontrolować, czy je wykonują. Odwrócę się, spuszczę z oczu, i połowa procedury nie zrobiona. A jak ich na tym łapię, to... są obrażeni. Że nie mogę tak o nich mówić, bo przecież są wyszkolonymi profesjonalistami... itp, itd, błędne koło.
Do tego kradną i wyłudzają. Cokolwiek znajdą wartościowego, zamiast zgłosić, że może pasażer zgubił... idzie do kieszeni. Wyłudzają pieniądze od pasażerów. Bezczelnie i nachalnie. Nie proszą nawet, żądają. Wielu straciło już z tego powodu pracę, ale nie uczą się na cudzych błędach. 
Kłamią. Jak 5-letnie dzieci... Żenująco bezczelnie i bez polotu. Traktują białych jak półgłówków. A my... przymykamy oczy, cóż innego możemy zrobić? Musimy tam pracować, z tymi ludźmi. Pilnujemy, ile się da i liczymy na łut szczęścia...

No comments: